Filmy kinowe reprezentujące DC Comics od wielu lat były w najlepszym wypadku średnie. Po tym, jak Christopher Nolan domknął swoją trylogię o Batmanie, tylko Wonder Woman zebrała dobre recenzje. W tym roku nastąpiła zmiana strategii i klimatu kinowych produkcji. Udany Shazam! był pierwszym zwiastunem sukcesu, ale nic nie mogło nas przygotować na to, jak dobrym filmem ostatecznie okazał się Joker.
Zapomnijcie o zabawie i feerii kolorków MCU. Joker to film brudny, mroczny, pesymistyczny – który zostaje w głowie na długo po seansie i przykleja się do widza na jakiś czas. W roli głównej mamy Joaquina Phoenixa, który buduje tu jeden z najważniejszych występów w swojej karierze. A przecież mówimy o aktorze trzykrotnie nominowanym do Oscara za takie hity jak „Gladiator”, „Spacer po linie” czy „Mistrz”.
Jeśli za rolę Arthura Flecka w Jokerze Phoenix nie dostanie wreszcie upragnionej statuetki, całkowicie zwątpię w Akademię. Aktor przygotowywał się długo, również fizycznie – potwornie schudł, ćwiczył upiorny śmiech, aż wreszcie znalazł idealną drogę prowadzącą pomiędzy chorobą psychiczną, a szaleństwem.
Fleck wiedzie absurdalnie smutne życie – mieszka z niedołężną matką w obskurnym mieszkaniu, zarabia marne grosze na najnudniejszych fuchach świata, a przede wszystkim jest ofiarą. Ofiarą losu, ofiarą okoliczności, ofiarą systemu, a wreszcie ofiarą przemocy, tak niesprawiedliwej i gwałtownej, że powoduje nieodwracalne zmiany w naszym (anty) bohaterze. Widz obserwuje przemianę Flecka w Jokera, świadkując jednocześnie temu, jak złudzenia i fantazje, w które uciekała tytułowa postać, zamieniają się w krwawą i brutalną rzeczywistość.
Film jest znakomity. Poza wartą Oscara główną rolą rozpływać można się w zachwytach nad doskonale sportretowanym Gotham lat 80-tych, doskonałą muzyką i niepokojącymi dźwiękami, które uzupełniają ponury obraz, czy wreszcie nad tym dojmującym uczuciem, które podczas seansu sprawia, że widz ma ciarki na plecach.
Obraz Todda Phillipsa (Kac Vegas, Rekiny wojny) ma tylko dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, ma kilka zupełnie niepotrzebnych nawiązań do komiksów. Mamy więc scenę z młodym Bruce’em Wayne’em, przyszłym Batmanem, oraz domniemanym Alfredem. Mamy też (który to już raz?) scenę zabójstwa państwa Wayne’ów w ciemnej uliczce za kinem. To najsłabsze elementy Jokera. Podobnie jak mój drugi zarzut – łopatologiczne objaśnianie widzom pewnych oczywistości za pomocą dodatkowych krótkich scen. Będziecie wiedzieć, o co mi chodzi.
Joker jest tak bardzo odmienny od innych filmów DC czy Marvela, jak tylko się da. Modliłem się o sukces artystyczny tego filmu, a okazało się, że jest to także gigantyczny sukces komercyjny. Jako ogromny fan komiksów jestem nieprawdopodobnie dumny, że taki film ma komiksowy rodowód. To zaszczyt.
Rola Phoenixa po latach będzie nie mniej kultowa niż kreacje Jacka Nicholsona czy Heatha Ledgera. Film będzie wspominany jako niezwykły eksperyment, a pewnych kręgach zostanie uznany za arcydzieło. To już się dzieje. Byle tylko nie zaowocowało to Jokerem 2 i włączeniem tak wykreowanej postaci do świata Batmana, którego będzie teraz grał Robert Pattinson.
Piotr Pocztarek