Każdy kocha Google Maps. Za wyjątkiem tych, którzy ślepo podążając za ich wskazówkami dojeżdżają dokładnie donikąd. Zdarzyło się tak m.in. parę lat temu w Norwegii, gdzie turyści jadący do słynnego Preikestolen wylądowali dobre sto kilometrów od celu. Była straszna afera, a norweski Google kajał się i przepraszał. Podobnie było również parę lat temu w Polsce, gdy przybyli do Leżajska nowojorscy żydzi jadący wypasionymi furami zamiast przy grobie cadyka Elimeleha znaleźli się w błotnistym polu.
Tak czy siak nie wyobrażamy sobie nawigacji bez wynalazku Googlea, który coraz częściej urozmaica swoje mapy. Gdybyście spytali mnie, na co szczególnie zwracam uwagę to chyba głównie na to, że aplikacja pokazuje w czasie rzeczywistym, o której godzinie dojadę do celu. Tak, to mnie najbardziej rajcuje. Map Apple
a nie używam, bo mnie nie stać na sprzęt, a o Waze wiem tylko tyle, że istnieją i należą do Google.
Opcje tras już nie są takie fajne, bo czasem okazuje się, że mapa prowadzi cię dookoła. Jest to tak bez sensu, że czasem człowiek zastanawia się, czy nie przerzucić się na rozwiązanie innych firmy. Mieliśmy tak w ubiegłym roku, gdy podczas pobytu w Bieszczadach chcieliśmy dotrzeć do zagrody żuber i zdaliśmy się na Mapy Google.
No, zdaliśmy się. Tak bardzo, że zamiast po 20 minutach dotarliśmy na miejsce po godzinie. I to drogą, jaką w życiu byśmy się nie spodziewali. Wiecie, jak będziecie w Ustrzykach Górnych na kempingu PTTK to musicie skręcić w lewo. Tymczasem Mapy kazały nam skręcić w prawo. No dobra – myślę, może jest jakaś sekretna trasa, dziura w górze, hajperlup, no zobaczymy.
Pojechaliśmy w te prawo. Kiedy zostawiliśmy za sobą Ustrzyki wykrzywiłem usta w podkówkę. Gdy zaczęliśmy objeżdżać Caryńską pomyślałem „co jest kuuurwa”, ale nic, jadę. No masakra jakaś.
Podobne żarty zrobił sobie Google gdy wracaliśmy z Safari w Dvur Kralove, gdzie Mapy zamiast prowadzić nas prostą drogą do Wałbrzycha skierowały nas – ale w zadupie pełne zakrętów. No niesamowite są te algorytmy.
No są te Mapy jakie są, ale są. I nie bardzo chce mi się je zmieniać. Czasem dodam sobie opinię pod jakimś obiektem, którego gospodarz mnie wpienił. Czasem wystawię zachwyt, aby dostać darmową kawę. No fajne to jest.
A teraz okazuje się, że wkrótce będę mógł sam rysować mapy. Poważnie!
Google poinformował na swoim blogu, że użytkownicy będą mogli narysować brakujące mapy oraz poprawiać wysoce wkurzające kierowców detale.
Jak czytamy na blogu:
„Dodaj brakujące drogi, rysując linie, szybko zmieniaj nazwy dróg, zmieniaj ich kierunek oraz usuń nieprawidłowe drogi. Możesz nawet powiadomić nas o zamknięciu drogi, podając szczegóły, takie jak daty, powody i wskazówki.”
Generalnie ma to wyglądać tak, że otwierając Mapy wchodzisz w menu map – to w lewym górnym roku i szukasz opcji „edytuj mapę”. I tam będziesz mógł wprowadzać zmiany.
Szczerze przyznam, że nie wyobrażam sobie, jak to miałoby wyglądać. Ilu ludzi dla beki poprowadziłoby tunel nad mostem, albo inne cudne zmiany.
Co prawda Google obiecuje, że przed zatwierdzeniem publikacji każda zmiana będzie sprawdzana, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie ilu maleńkich Chińczyków muszą zatrudnić, by zweryfikować informację dotycząca przedłużenia drogi pod domem Obajtka z Pcimia.
Co prawda opcja edycji tras jeszcze nie jest dostępna – to znaczy podpowiadać możesz, ale rysować jeszcze nie – ale Google zapewnia, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy szczęśliwi użytkownicy z 80- ciu krajów będą mogli rozpocząć pracę z nowymi opcjami Map.
Google wprowadził też do Map taką dziwną opcję, którą zrozumiesz podczas użytkowania. Chodzi o to, że czasem zdjęcie powiedzmy firmy nie do końca zgadza się z tym, co masz właśnie przed oczyma. No na przykład miał być parking, a go nie ma. Albo miał być duży, a ledwo dwie taczki się mieszczą.
I teraz masz możliwość dokonania korekty, czyli podmienienia zdjęć na to prawdziwe, które przed chwilą zrobiłeś. Zmianę wprowadzisz prosto: klikasz na parking, czyli miejsce, klikasz kartę Aktualizacje i podmieniasz fotkę.
Mapy są super. Rozwiązują za mnie tyle problemów z lokalizacją poszukiwanego miejsca, z dojazdem w to miejsce. Informują mnie o korkach, alternatywnych trasach oraz trwaniu jazdy. Opcja „Streetview” jest na tyle super, że z góry wiem, gdzie jadę. Zaangażowanie użytkowników sprawia, że udzielają oni coraz więcej wrażliwych informacji dotyczących umieszczanych na mapach swoich firm.
A tu już przechodzimy do kolejnego zagadnienia, czyli powierzania gigantom cyfrowym informacji, których normalnie nie powierzylibyśmy nawet komuś bliskiemu. A potem dziwimy się, skąd media cyfrowe wiedzą o nas coraz więcej.
Cóż, taka jest cena za darmowy projekt zwany Google Maps.