Człowiek mający rys osobowości zależnej jest jak bluszcz. Bardzo boi się stanąć na własnych nogach, wziąć odpowiedzialność za swoje życie, więc woli ją przerzucić na innych – oplata innych swoją bezradnością, pytaniami, rozpaczą. Jest przy tym miły, chwali nas, łechcąc nasze ego, czujemy się przy nim potrzebni, zaradni, silni, dobrzy… kto by się nie zaangażował?
Człowiek o osobowości zależnej wybiera sobie na podpórki osoby z syndromem ratownika, a one pomagają mu same z siebie, bo uruchamia je jego bezradność.
Sytuacja eskaluje, bo osoba zależna zamiast się usamodzielniać opiera się na nas coraz bardziej. Wiecie, to taki typ, który obdzwania wszystkich znajomych, żeby zapytać ich o zdanie w każdej życiowej kwestii, a o to, jakie płytki ma położyć w łazience, pyta na grupach dyskusyjnych.
Co zrobić?
Jeśli rozpoznajesz siebie w tym właśnie opisie, zadaj sobie najpierw cztery pytania:
- Ile Cię ta pomoc kosztuje?
- Co Ci daje, emocjonalnie, PR-owo, relacyjnie i co z tego stracisz stawiając granice?
- Co mówią Twoje emocje odnośnie tego, co chcesz, a czego nie chcesz robić? (zaakceptuj tu sprzeczność, bo pewnie się pojawi)
- Co jest Twoją odpowiedzialnością, a co osoby zależnej?
Jest jednak sposób.
Asertywność empatyczna. W przeciwieństwe do klasycznej asertywności jest to forma odmawiania przy jednoczesnej trosce o emocje drugiej osoby. Na przykład:
- Widzę, że jest to dla Ciebie ważne, ale nie mogę, bo…
- Wiem, że Cię to przytłacza, ale nie mogę Ci pomagać, bo zawalę swoją pracę.
- Przykro mi, że tak się tym stresujesz. Niestety mam bardzo dużo swojej pracy i nie mogę Ci w tym pomóc.
- Nie tłumacz się za długo, jedno krótkie zdanie po „bo” wystarczy.