Adrian Stacherczak: J***ć Pis to nie wszystko, droga Platformo

Z pewnym rozczarowaniem przeczytałem artykuł „Miłość na zabój” Malwiny Dziedzic w piątym (5/22) numerze tygodnika Polityka. Nie kwestionuję przy tym dorobku i miejsca w kanonie prasowym autorki jak i samego czasopisma. Nie w tym rzecz.

Niesmak budzi już wstęp do artykułu (a traktuje on o aktualnej sytuacji w opozycji, w szczególności koncentruje się na próbach oraz sensie jej zjednoczenia we wspólny koalicyjny blok, przed wyborami parlamentarnymi) i zapożyczony doń termin ukuty ostatnio przez Tomasza Lisa, mianowicie: „antyPlatforma” (figura retoryczna, stworzona na bazie stwierdzenia „antyPiS”, sugerująca woltę wszystkich partii opozycyjnych w Polsce przeciwko Platformie).

AntyPiS to hasło bardzo mocne, zdecydowane, sugerujące dobrze znaną nam już „totalność” opozycji, a przede wszystkim podlegające własnym interpretacjom. Jak często czytamy w mediach społecznościowych, antyPiS jest sloganem mocno wykluczającym komunikacyjnie i obywatelsko wyborców PiS; poprzez częste uwypuklanie, iż są to ludzie biedniejsi, mniej wykształceni lub moralnie gorsi, przez co głosują jak głosują i wybierają władzę taką jaką mamy.

Wystarczy już zatem, iż „antyPiS” silnie polaryzuje ogół elektoratu. Czy tworzenie pojęć w stylu „antyPlatforma” i umacnianie ich w świadomości czytelników pomaga we wspólnej sprawie? Nie, nie pomaga – a jeszcze bardziej dzieli opozycyjny włos na czworo.

Rozumiem ostrożność/nieufność redakcji (czy ostrożność w ogóle) z jaką podchodzi się do projektu „Hołownia”. Rozumiem też rzecz jasna prawo do własnego zdania. Zastanawia mnie jednak tylko czy umacnianie w ten sposób czyichś (naszych?) opinii zamiast faktów jest tym czego potrzebujemy w sferze medialnej, już aż nadto zdominowanej przecież przez emocje, opinie, opinie o opiniach itp. Nad czym ubolewamy przecież od 7 lat wszyscy. I to po stronie opozycji.

Oczywiście, Szymon Hołownia wdał się w pewną grę kurtuazji i strategię wzajemnego „obwąchiwania” z Donaldem Tuskiem bo każdy walczy o swoje, aby do przyszłej potencjalnej koalicji wnieść jak największy posag. Jednakże pisanie o sojuszach przeciwko Platformie jest zdecydowanie przedwczesne, a przede wszystkim niepotrzebne. Znając temperaturę politycznego sporu oraz reakcje o których wspominał tydzień temu redakcyjny kolega autorki tekstu Wojciech Szacki w podcaście „Nasłuch”, takie prognozy noszą raczej znamiona dorzucania kamyczków do ogródka pod nazwą „wojna na opozycji” zamiast bycia realną oceną możliwego rozwoju sytuacji.

Autorka twierdzi, iż „realny problem Tuska leży gdzie indziej” i że są nim nielojalne partie, które nie chcą się jednoczyć pod przywództwem PO, kiedy owo zjednoczenie jest „koniecznością wynikającą z wyborczej arytmetyki”. Realny problem Tuska leży jednak dziś w samym Tusku i metalu jego wyborców, zwłaszcza tych najbardziej do niego przywiązanych. Choć obserwując obydwa ośrodki ma się czasem wrażenie, iż priorytety oraz drogi dojścia do ich osiągnięcia mają oni zgoła różne. Łączy ich zaś na pewno jedno (o czym autorka też bez ogródek wspomina), mianowicie: chęć osłabienia Polski 2050.

Jeżeli w PO przyznaje się wprost, iż owa kurtuazja o której wspomniałem to gra o odebranie przez PO kilku punktów procentowych Hołowni, to wybrzmiewa to niemalże jak deklaracja: „Hej! My i tak zabierzemy wam te punkty”. A to już sprowadza inną grę – tę na wspólną listę z PO – do publicznego szantażu i pokazywania kto jest partią najmniej opozycyjną, by bez żalu pożegnać ją w przypadku odebrania jej tych pięciu jakże kalorycznych w sondażach procent, po czym ogłosić: „No to nara chłopaki, idźcie sobie teraz sami do wyborów, tak jak zawsze przecież chcieliście”.

Kolejną tezą Dziedzic (zresztą tezą dość popularną wśród sceptyków wobec ruchu Hołowni) jest to fakt, iż „Hołownia podbudował się na PO”. Owszem, jeżeli Hołownia podbudował się na czymkolwiek co wywodzi się z Platformy, to jest to skutek i efekt jego działań a nie przyczyna. PO nie jest w tym ujęciu bytem uniwersalnym który będzie zawsze (jak państwo) i należy o tym pomyśleć i pamiętać z punktu widzenia pokoleniowych zmian w elektoratach: emocjonalnych, pragmatycznych, ideowych.

Dlatego, jak pisze Dziedzic, „zduszenie schizmy [Hołowni – dopisek mój] to konieczność” bo zjednoczenie opozycji to z kolei „konieczność wynikająca z wyborczej arytmetyki”. Otóż nie. Czy koniecznością jest zatem blokowanie kultury wielopartyjnosci w Polsce? Czy należy odmawiać prawa do zawiązywania się nowym politycznym bytom na scenie wobec obecnych w społeczeństwie emocji (jak Agrounia?) Czy przy tak różnorodnym poglądowo i światopoglądowo oraz rozszarpanym tożsamościowo społeczeństwie jest to już moment na propozycję systemu dwupartyjnego lub dwublokowego w Polsce? Chyba nie.

Jeżeli Hołownia odcina się od PO to chyba tylko dlatego że przecież stworzył swój własny projekt; gdyby było inaczej i gdyby tak się nie stało, logicznym ruchem byłoby dla niego zasilenie w dowolnej formie Koalicji Obywatelskiej zaraz po wyborach prezydenckich w 2020 roku. A że tych pomysłów w ramach projektu było tak wiele, chyba nie zmieściłyby się one w nieco anachronicznej już ostatnimi czasy konstrukcji Koalicji Obywatelskiej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

Tesla jako karawan pogrzebowy? Holendrzy już taką zbudowali.

Nieustająca popularność Tesli w końcu musiała do tego doprowadzić....

Drezno. Galeria Starych Mistrzów, jedna z największych europejskich kolekcji obrazów.

Galeria Starych Mistrzów jest jedną z najciekawszych europejskich galerii....

„Echo”. Najnowszy serial MCU to ciekawy poboczny eksperyment.

Oto (wraz z jedną z epizodycznych postaci z nowojorskiego...