piątek, 29 marca, 2024

Najnowsze

Fotoalbum

Podobne wpisy

Stavanger. Øvre Holmengate. Tu życie tętni cały rok

Øvre Holmengate to jedna z najciekawszcyh ulic Stavanger, nazywana norweskim “Notting Hill”. Przyciągające turystów kolorowe budynki oraz klimat wszechobecnego luzu sprawia, że trafiamy w miejsce magiczne, filmowe niemal. Taka jest powszechna opinia na temat tego miejsca. Czy słusznie?

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

Był wczesny wieczór. Spacerowaliśmy z Anią po Stavanger, gdy podszedł do mnie pewien Norweg. Upewniając się, że jestem z Polski (czyżby rozpoznał po godle umieszczonym na bluzie?) z zadowoleniem podkreślił, że był w przepięknym Gdańsku, gdzie ujrzał fantastyczne zabytki, poznał kawał historii oraz pił alkohol ze świetnym Polakami.

Autor: Przemek Saracen

Uśmiechnąłem się, bo ostatni argument wydawał mi się przeszczery, natomiast co do historii i zabytków… no cóż… Nie po to Norwegowie przyjeżdżają do Polski 😉 No ale niech im będzie.

No dobrze, ale nie o tym jest ten wpis, lecz o słynnej ulicy w Stavanger, czyli wspomnianej Øvre Holmengate.

Jej wyróżnikiem jest kolorowa zabudowa budynków, co normalnie nie sprawia jakiegoś szczególnego wrażenia, ale pamiętajmy, że jesteśmy w Norwegii.

W kraju, w którym jakieś szczególne wybieganie przed szereg, indywidualizm i zbytni kreatywność nie są jakoś szczególnie dobrze widziane. Wystarczy wspomnieć “Prawo Jonte”, początkowo satyryczny utwór, który stał się wyznacznikiem i określeniem mentalności Norwegów.

To dlatego norweska zabudowa jest jednorodna i co tu dużo mówić monotonna oraz pomalowana “na jedno kopyto”. Jeśli byliście w Norwegii to sami wiecie, że budownictwo jest identyczne niezależnie, czy jest to północ, czy południe. Jedyne różnice mogą wyglądać w ułożeniu desek.

W takim Stavanger są to dechy poziome, a np. w Trondheim domy są budowane z dech montowanych pionowo. Ale reszta jest toczka w toczkę. Nawet kolory.

Biały, żółty, czerwony, gdzie każdy kolor oznaczał status mieszkańca. Są jeszcze szare domki, ale to chyba już wszystko.

Autor: Przemek Saracen

Generalnie zróżnicowana kolorystyka nie jest mile widziana.

Tyle zarysowania tła, byście wiedzieli dlaczego stavangerskie Øvre Holmengate tak bardzo wyróżnia się na tle nie tylko lokalnej, ale krajowej architektury. Przejdźcie się na nieodległą starówkę, byście zobaczyli różnicę.

Øvre Holmengate. O tym jest ten wpis, muszę sobie o tym co jakiś czas przypominać, bo zaczynam płynąć w kierunku ogólnym:)

Øvre Holmengate zwana ulicą kolorową, jak większość tego ulic leżących w pobliżu portu była dzielnicą handlową.

Miejsce to jest zespołem barwnych, drewnianych budynków, które swoje obecne oblicze przybrało w 2005 roku w ramach tzw. projektu Kul Kultur.

Zdjęcie: archiwum Toma

Wszystko dzięki fryzjerowi Tomowi Kjørsvikowi, który miał dosyć otaczającej go nijakości i szarości. Jego artystowski umysł wytwarzał burzliwe wizje miejsca modnego, tętniącego życiem, wesołego, pozytywnego i co tu dużo mówić – przyciągającego klientów i pieniądze. Siadł przy biureczku i chwytając ołóweczek, czy co tam miał pod ręką rozpoczął pracę nad szaloną, jak na norweskie realia ideą – pokolorować domy.

Przez blisko pięć lat pracował nad koncepcją ożywienia tego terenu tak, by było to miejsce tętniące życiem całodobowo przez cały rok. Pomógł mu w tym szkocki artysta Craig Flannagan.

Sprawa nie była łatwa, bo jak wspomniałem schemat kolorystyki domów w Norwegii jest po prostu… no nijaki. Dlatego, aby władze Stavanger wydały zezwolenie na tak śmiały projekt należało dobrze się przygotować.

Ta na pierwszy rzut oka krzykliwa forma jest przemyślaną całością inspirowaną stylem amerykańskiego serialu “Miami Vice”, w ramach którego każdy z budynków otrzymał indywidualną kolorystykę.

Taki schemat kolorystyczny zastosował Flannagan

Jeśli przyjrzycie się, każdy element został dopracowany. Ściany, okna, nadproża, framugi… Tak, to wszystko przygotowane jest według wcześniej przygotowanego planu. Tu nie ma miejsca na dowolność i radosną twórczość właścicieli lokali.

Autor: Przemek Saracen

Jak mówi Flannagan, którego możecie spotkać w Stavanger podczas jednego ze spacerów po tym mieście:

„Każdy dom otrzymał serię 4-5 kolorów, które zostały zaprojektowane tak, aby harmonizowały z sąsiadami. Kolorystyka działała także w poprzek ulicy i tam iz powrotem. Ramy okienne drzwi i panele dachowe zostały potraktowane w innym kolorze. Wszyscy właściciele domów musieli zgodzić się na projekt.”

I dalej:

„Problemy zaczęły się od różu. Niektórzy właściciele domów w ogóle nie akceptują różu, inni, którzy wynajmowali mieszkania prosili o maksymalny róż. Za każdym razem, gdy musiałem zmieniać kolor, musiałem zmieniać koncepcję całej ulicy. (…) Nie ma czegoś takiego jak wyjątkowo ładny kolor; są tylko kombinacje kolorów. Kolory działają jak nuty, tworząc harmonie. W końcu wszyscy byli zadowoleni, wszyscy oprócz jednego domu, który wyłamał się z ogólnej koncepcji”.

I tak pewnego słonecznego dnia 2005 roku burmistrz Stavanger dokonał uroczystego otwarcia Ulicy. Firma “Moods of Norway” zaprezentowała jedną ze swoich kolekcji. Grupa Data Rock grała swoje, Tom wariował ze szczęścia, a Flannagan otrzymał wielgachną butlę szampana.

Ulica kolorowa nie jest szczególnie duża. Ale ma Ducha. Czegoś, czego brakuje naszym miastom. Tej nieuchwytnej esensji tworzącej niezwykłość miejsca. Tego sprzężenia emocji i kształtu architektury, ludzi, koloru. Czegoś, dzięki czemu mamy do czynienia z czymś jedynym w swoim rodzaju. Prostemu, lecz magnetycznemu.

Jest też bardziej przyziemna strona pokolorowania tej ulicy. Pieniądze 🙂 Obroty w tej okolicy wzrosły o 40 procent!

Jeśli jesteście w Stavanger nie ograniczajcie się do wizyty w muzeum konserw, czy spacerze po starówce. Przemaszerujcie Ulicą Kolorową. I mając na uwadze jej historię oraz bladość kolorystyczną starówki oddajcie się refleksji nad siłą przyzwyczajeń, tradycji, ale i nad odwagą w zmienianiu rzeczywistości.

Autor: Przemek Saracen

A potem pójdźcie… Albo nie, o tym w innym wpisie. Poznacie w nim Stavanger zupełnie inne. Ale takie, które pokazuje kierunek, w którym powoli zmierza to miasto.

Zdjęcie ilustracyjne: Przemek Saracen

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

komentarze

1 KOMENTARZ

Popularne 24h